5 powodów, przez które tyjemy

Ciągle tyjemy. Nasza średnia waga wciąż rośnie. Z danych Instytutu Żywności i Żywienia na rok 2018 wynika, że ponad 60% mężczyzn i blisko połowa kobiet w Polsce ma nadwagę lub otyłość. Ten sam problem dotyka co trzeciego chłopca w wieku szkolnym i co piątą dziewczynkę. Od dawna mówi się o epidemii otyłości, nawet już pandemii.

Powód pierwszy: Tyjemy, bo się odchudzamy

Dlaczego tak się dzieje? Mam wrażenie, że im więcej mówimy o otyłości, tym bardziej tyjemy. Ciągła moda na diety i odchudzanie, powoduje, że wiele osób nawet nie chce się za to zabierać. Ludziom otyłym powtarza się, że muszą „przejść na dietę”. Osoby, z którymi pracuję jako psychodietetyk, niejednokrotnie „były na diecie”. Czasami od wczesnego dzieciństwa. Często są już po wielu restrykcyjnych dietach, wizytach u dietetyków, jadłospisach od trenerów personalnych, suplementach, które w magiczny sposób miały spalić tkankę tłuszczową, diecie dr Dąbrowskiej. Niestety „byciem na diecie”, możemy sobie jeszcze bardziej zaszkodzić. Każda restrykcja żywieniowa sprawia, że zaburza się nasze podejście do jedzenia. Tak powstaje błędne koło – po restrykcyjnej diecie, kiedy udało nam się zgubić kilka kilogramów, one wracają – pomnożone przez dwa. Osobom, które do mnie trafiają, nikt nigdy wcześniej nie powiedział, że to nie ma być „wytrzymanie na diecie”, tylko STYL ŻYCIA, w którym jest miejsce na zdrowe jedzenie, na umiarkowaną aktywność fizyczną, która jest przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem, że jest miejsce na słodycze, że nie musimy robić sobie 30 dni detoksu od cukru (po którym rzucimy się na słodycze), że jest miejsce i czas na zjedzenie ulubionej pizzy. Jeśli przestaniemy się odchudzać, a zaczniemy zmieniać nasz styl życia, co nie nastąpi z dnia na dzień, ale będzie trwać miesiącami, a nawet latami, dopiero wtedy nastąpi stała zmiana.

Powód drugi: Emocje – jak z tym żyć?

Otyłość to często emocje, z którymi nie umiemy sobie radzić, nie wiemy, jak o nich rozmawiać, w ogóle nie potrafimy ich rozpoznawać, bo nigdy nikt nas tego nie nauczył. Każdego dnia przeżywamy różne emocje: strach, gniew, złość, smutek, radość. Emocje powodują w naszym ciele napięcie. I tylko jedzenie sprawia, że na chwilę przychodzi ulga. Emocje te powodują, że łatwo uciekamy do przekąsek, podjadania, przegryzania. Ciągle jemy. Karmimy siebie i innych, żeby coś załatwić, zaspokoić różne potrzeby, ukoić emocje. Jedzenie jest panaceum na każde zło: na smutek, na stres, na samotność, pustkę i złość. Ten schemat powstaje już nawet w dzieciństwie. Kiedy niemowlę jest karmione przez matkę, czuje się bezpiecznie. Dodatkowo mleko matki ma słodki smak, dlatego tak lubimy słodkości – dają nam poczucie bezpieczeństwa. Często niemowlę je, choć nie jest głodne, by zatrzymać matkę przy sobie. Rodzice, którzy nie mogą zapewnić dziecku wsparcia, stabilnego emocjonalnie otoczenia – kompensują to, przekarmiając je. Kiedy starsze dziecko jest smutne, rodzice, czy dziadkowie proponują jedzenie, często coś słodkiego, by „poprawić humor”. Nie rozmawiamy o emocjach. Nie rozmawiamy o przyczynie emocji, tylko łagodzimy skutek. Dr William Colmer z University of Calgary dowiódł, że ponad 90% ludzi odczuwa przypływ apetytu, który nie ma nic wspólnego z prawdziwą potrzebą jedzenia. Z głodem mylimy lęk, napięcie i poczucie zagrożenia. A więc tyjemy między innymi dlatego, ponieważ żyjemy w stresie i nie potrafimy tego rozpoznać. Wg badań dr Anny Brytek-Matera, osoby otyłe w sytuacji stresu uruchamiają strategie oparte na emocjach, tj. zamiast na rozwiązaniu problemu, zajmują się poprawianiem swojego samopoczucia. Jest to źródłem jeszcze większego stresu, ponieważ powoduje, że objadamy się, a później czujemy się okropnie, pełne wstydu i poczucia winy.

Powód trzeci: Brak wiedzy, brak ruchu

Bądźmy szczerzy: o wiele łatwiej jest zajechać w drodze do domu, do McDonalds’a, niż iść na zakupy, przejść cały sklep (zrobić świadome i przemyślane zakupy) i gotować obiad w domu, później jeszcze posprzątać. Łatwy dostęp do przetworzonej żywności, niskie ceny tych produktów i czasami nasza ignorancja sprawiają, że jemy coś, czego nasz organizm nie powinien jeść, i to w ogromnych ilościach. Ogólnie jemy więcej, niż potrzebujemy. W przetworzonej żywności spożywamy o wiele więcej kalorii, niż w normalnym jedzeniu. Dodatki do takiej żywności (np. glutaminian sodu) sprawiają, że wzrasta nam apetyt i danego produktu jemy więcej i wciąż mamy na niego ochotę. Jemy dużo, a mało się ruszamy. Ale to już oczywiste fakty ?

Powód czwarty: Wygórowane oczekiwania

W ostatnich latach doszło do rozszczepienia ideału zdrowia i urody. Żyjemy w czasach, gdy od kobiet wymaga się porzucenia kobiecości. Narzuca się nam obowiązek naśladowania idealnego wzoru, który jest niezgodny z naszą naturalną budową. Jeszcze niedawno tym ideałem były modelki – wysokie, szczupłe, wręcz wychudzone. Obecnie – nienaturalnie umięśnione ciało. W obu przypadkach – dana nam przez naturę zdolność gromadzenia energii na wypadek głodu – jest definitywnie tępiona. To promowane, idealne ciało ma co najmniej o połowę mniej tkanki tłuszczowej niż przeciętna kobieta. Jak dowodzą badania Duane Hargreaves i Mariki Tiggemann z Flinders University, kobiety zniekształcają obraz swego ciała, przeceniając jego rozmiary. Odkąd kobiety zaczęły porównywać się z tymi wzorcami, straciły pewność siebie. Oglądając piękne modelki wstydzą się swych kilogramów, ale też czują gniew i przygnębienie.

Szczupła sylwetka staje się obsesją, wiele kobiet chce pozbyć się tkanki tłuszczowej, nawet gdy ta i tak jest już na niskim poziomie. Media wiążą szczupłą sylwetkę ze szczęściem, wysoką pozycją społeczną, sukcesem, miłością. Kiedy schudnę – osiągnę to wszystko. Ale tak na prawdę, gdy nie przerobimy tego w głowie, gdy to nie będzie też nasza wewnętrzna przemiana – czyli świadoma zmiana całego stylu życia, efektem odchudzania będzie niestety jedynie rozczarowanie i szybki powrót do dawnej wagi, albo i większej. Jeśli zmiana dotyczy tylko wyglądu zewnętrznego, ujawniają się tłumione dotąd emocje. Problemy z partnerem, z samotnością, z pracą nie znikają wraz z traconymi kilogramami. Pojawia się rozczarowanie, bo przecież tyle wysiłku, tyle wyrzeczeń – i po co to wszystko? A tu tym bardziej trzeba trzymać się diety, by utrzymać wagę.

Powód piąty: Tak jest łatwiej

Bywa też tak, że powracające kilogramy są nawet wygodne. Profesor Alicja Głębocka mówi, że jest to formą samoutrudniania: „Nadwaga bywa poręczną wymówką, czemu nie mogę zrobić tego, czy tamtego, dlaczego z tym, czy owym mam problem. Mam nadwagę – i to wszystko wyjaśnia”. Często osoby otyłe, które natrętnie liczą kalorie, nie myślą o swoich potrzebach, żyją z poczuciem krzywdy, czują się gorsze, nie robią nic, co mogłoby je uszczęśliwić, nie chodzą na tańce, na basen, nie chodzą nigdzie. Czekają aż schudną i wtedy zaczną żyć. A im dłużej czekają, tym więcej kilogramów wyświetla ich waga.

„Dieta” powinna być rozumiana, jako zdrowy styl całego życia. Nie musimy się ODCHUDZAĆ. Przede wszystkim musimy stawić czoło czynnikom, które powodują, że sięgamy po coś, co jest dla nas szkodliwe. Czasami jest to tylko kwestia uświadomienia sobie jakiegoś nawyku, a czasami potrzebna jest głębsza praca, np. podczas psychoterapii. Bo zdrowie to nie tylko zgrabne ciało, ale też nasz dobrostan psychiczny.

A zdrowa „dieta” to spożywanie odpowiedniej ilości posiłków dziennie – dostosowanej do naszego trybu życia – i mogą to być 3 posiłki, 4, a nawet 8 – jeśli kalorycznie się zgadza, jedzenie w 80% produktów jak najmniej przetworzonych, dużo warzyw i owoców, kasz, dobrego chleba, picie wody. Do tego aktywność fizyczna i dbanie o to, by żyć przyjemnie: masaż, wino, tańce, czekolada – czemu nie? Każdy sam musi znaleźć swój złoty środek.

Nie czekaj, aż schudniesz – zacznij żyć! A waga pójdzie za Tobą ?